wtorek, kwietnia 11, 2006

Tytuł

Sądziłem, że gorszego tytułu od "Pierwszy post" wymyślić się nie da. A jednak... Nic nie przychodzi mi do głowy, więc niech tak zostanie.

Na wstępie chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy wyrazili swoją opinię w komentarzach. Bardzo się z nich cieszę :-)

Jutro (choć to prawie dzisiaj) zamierzam przejść się do fotografa po zdjęcia "do dyplomu". Z tej okazji odszukałem swoje zdjęcie na komputerze; możecie je od dzisiaj obejrzeć w moim profilu. Wiem, i tak większość z Was wie jak wyglądam, ale tak na wszelki wypadek... ;-)

W każdym razie jutro pojawię się w szkole na bardzo krótko, właśnie w związku z owymi wspomnianymi już zdjęciami. Muszę je do jutra donieść prof... hmm... może zamiast Ś. nazwiemy ją, dajmy na to, Żyrafą? 'Ś.' jakoś mi zbrzydło.

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą: pojawił się nowy Vault (link po prawej). Jest on aluzją do tego(ang) opowiadania.

Co jeszcze? Nie wiem. Zmęczony jestem. Wiem, marudzę...

Miałem dzisiaj w nocy sen, który o dziwo nadal pamiętam. Nie potrafię sobie przypomnieć niektórych odczuć mu towarzyszących ale jest z nimi tak, jak z przyjemnością ze zjedzenia czegoś; wiem że mi smakowało, potrafię sobie przypomnieć ten smak, ale samego odczucia przyjemności już nie.

Sądzę, że "materiałem stymulującym" (patrz: matury ustne z języków obcych) do snu stały się dwa opowiadania Frederika Pohla (bardzo podoba mi się jego styl): 23 słowa i Dzień Milionowy. Nie chcę tutaj przytaczać ich treści, lecz w ogólnym zarysie pierwsze mówi o człowieku posiadającym zdolności nadludzkie, drugie zaś o świecie ludzi za tysiąc lat (milionowy dzień AC). Kto chce niech da znać.

Zaś co do treści... mogłem poruszać się z dużą prędkością po galaktyce. Ktoś powiedział, że tak naprawdę wszystko (to znaczy inne galaktyki) jest bliżej niż wygląda, a to obłoki międzygwiezdne zakrzywiają czasoprzestrzeń tak, że wydaje się inaczej. Widziałem znajomy mi obraz galaktyki... który nagle "wyprostował" się. I wiedziałem że ten drugi jest prawdziwy. Gdy wylądowałem w łóżku, które natenczas było jedynym sprzętem, którego byłem świadomy; było jakby miejscem na którym mogłem usiąść by obserwować dalej galaktykę, obdarowany zdolnością podobną do tej, którą posiadał pewien bohater książkowy (o tej porze ciężko jest mi skojarzyć tytuł i imię postaci; na pewno był magiem, chciał zostać bogiem... jego oczy były jak klepsydry... O! Cykl powieści to "Dragonlance", ale bohatera dalej nie pamiętam). Gdy spojrzałem na niebo i galaktykę (skupioną wizualnie w obszarze kilkunastu stopni, jakbym patrzył się z przestrzeni niedaleko czarnej dziury), widziałem po kolei stadia ewolucji gwiazd. Całkiem ładne to fajerwerki były.

Było coś jeszcze, ale tego na pewno nie umieszczę w blogu.

Dość już na dzisiaj. Przez ten sen zrobił się z tego posta prawdziwy ślimak. Patyk zasnął już na stojąco...
Dobranoc.

2 komentarze:

  1. Anonimowy12:15 AM

    Kogucie, opowiedz nam swój sen? Pióra? Fortepiany i deszcz? A co do tego wpisu, to troche przymulający, ale zosacje Ci to wybaczone :). Czekam na kolejne wpisy, oby tak dalej!

    Komentarz do zdjęcia Patyka - "Jestem tu bo sumienie mi tak kazało!"

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy9:23 PM

    Ja także miałem sen... Niewypowiedziany mrok oceanicznych głębin, bluźniercze pęknięcia w płycie oceanicznej, osłaniające majestatyczne szczątki Ryleth starszego niż ludzkość, a tam... Boże, modlę się, by wszystkie owe bluźnierstwa okazały się jeynie wytworem mojej chorej wyobraźni, które będę musiał zachować dla siebie, ludzkość bowiem nie wytrzymałaby wiedzy o niewypowiedzianej grozie czyhającej pod powierzchnią...

    IA! IA! CTHULHU FHTAGN!

    OdpowiedzUsuń